Cześć. Nazywam się Marcin Bogdański i witam Cię na swojej stronie, o fotografii natury.
Kilka słów wprowadzenia.
Od pierwszej linii tekstu zwracam się do Ciebie wprost. Pomyślałem, że będzie to cechą mojej pisaniny. Stoi za tym kilka przyczyn…
Jeden z najstarszych powojennych kolarzy szosowych na Pomorzu (ś.p. Józef Szafran), będąc w wieku mego dziadka mówił o mnie zawsze „mój kolega”. Nauczył mnie, że w świecie pasji nie potrzeba bariery wieku, jej brak nie niszczy też wzajemnego szacunku. Gdy przedstawiałem się poprzez domofon i zmierzałem do Niego, na pietrze witały mnie już szeroko otwarte drzwi. Miałem wchodzić bez pukania i kurtuazji na wycieraczce. Śpieszyć do spraw istotniejszych – naszej pasji. Wchodź i Ty. Uszanuj otwarte drzwi. Wierze, że Tobie również nie będzie przeszkadzać, jak będę zwracać się do Ciebie na Ty.
Kolejna rzecz – samotne wędrowanie sprzyja rozmyślaniu. Upojony tlenem umysł, przebywający samotnie kilometry lasów, ma pole do popisu i czas na rozmyślania. Czasem tworzy niemal wewnętrzne dysputy, wspomnienia i roztrząsania – monolog wewnętrzny, jak mawiają literaci. Brakuje tylko odbiorcy, aby w tych podróżach zamienić monolog w dialog. Zatem to jedynie zabieg literacki – zamienić jedno na drugie.
Nieco silnie skoncentrowanych myśli odnalazłeś w zakładce o mnie.
Odsłaniam stronę zajmującą się fotografią przyrodniczą. Naturalną potrzebą każdego twórcy jest chęć uformowania, skonkretyzowania tego czym się zajmuje. Opublikowania, wykonania tego co się kłębi w upływie czasu w nim, albo w szufladzie jak mawiają fotografowie. Jak wspomniałem w krótkim „about” napisanym do strony, rozmowa z moim dziadkiem, była jedną z chwil powodujących takie zamiary.
Szereg lat nosiłem ze sobą aparat i fotografowałem obrazy widziane poza domem. Jazda rowerem szosowym ma to do siebie, że długi czas jest się w kontakcie z naturą. Jadąc widzi się wiele zachwycających momentów, rysowanych zmieniającą się porą dnia, roku, pogodą i światłem. Do tego często moja głowa pobudzana przez opowiadania starszych członków rodziny wędrowała od żmudnego treningu, do mapy i zakamarków puszczańskich. Rower, plecak, a w nim mapa i aparat. O to połączenie było nie trudno.
Jak wspomniałem, Tata zaszczepił w domu zjawisko fotografowania i wywoływania zdjęć. Odwiedzane kraje i rodzina były dla Niego napędem do robienia zdjęć. Dla nas w domu – normą stałą się ciemnia w łazience. Bycie marynarzem w czasach epoki prl-u, dawało możliwość zabierania pasji do pracy. Fotografowanie służbowo umożliwiało dostęp do materiałów światłoczułych i możliwość posiadania ciemni w kajucie. Mimochodem stał się dokumentalistą i gromadził sterty materiału dające nam pojęcie o tym o czym nigdy bym się nie dowiedział, nie zobaczył.
Odruchowo otwierałem szafę i wyciągałem z niej aparat. Wszystko było w niej na swoim miejscu. Nadal unosił się ten sam zapach. Pachniała skórzana torba fotograficzna i sam sprzęt, materiały światłoczułe i chemia. Niezmienny był dźwięk płóciennej migawki i ortodoksyjność manualnej obsługi aparatu… Niezmienne brzmienie tego to dla mnie spora wartość.
Czas płynął, a fotografowanie trwało we mnie, było sposobem wypowiedzi. Rośnie doświadczenie i dojrzałość tejże, jak patrzę wstecz. Zbierały się zdjęcia „do fotograficznej szuflady” – wspomnienia ważnych chwil. Jakich? Poza tymi, ze sfery rodzinnej naturalnie – na przykład takich, jak utrwalone spojrzenie ze wzgórz nad Nowymi Gutami na mazurskie morze. Chwile zachwytu po wielu kilometrach na rowerze, z wiatrem we włosach i kilometrami wirującymi w głowie. Patrzyłem, jak zasłona chmur zasnuwa niebo nad jeziorem Śniardwy. Zachodzące słońce rzucało na przeogromną taflę jeziora smugi bursztynowego światła. Takie konstelacje stały się dla mnie na lata klasyką.
Dość niedawno znajomy pokierował mnie w pewne miejsce, wspominając, jak podczas rykowiska jelenie tam krążą z ciałem do połowy zanurzonym we mgle. Pewnego dnia skryłem się tam w fotograficznym namiocie przed końcem dnia i udało się uwiecznić jego wspomnienia. Mgły i byki były takie jak mówił.
Chwile, kiedy w obrazie natury elementy zaczynają harmonizować ze sobą i zagrywać wymowne brzmienie, to momenty prawdy. Olśniewające spektakle natury, światła i pogody. Czasem bywają to widoki niepowtarzalne, bo przecież „wszystko płynie”, to sam chaos i jego piękno. Wspomnianym sytuacjom można też przypisywać fotograficzne pojęcie „momentu decydującego”. Nazywając najprościej – to chwile uniesień (jak w muzyce – rave), epickie, czasem mistyczne momenty. Takie pragnąłbym widzieć i kolekcjonować, pokazywać Tobie.
Kiedyś zdałem sobie sprawę, że dobra fotografia przyrodnicza jest daleka od niedojrzałej łapczywości i krzykliwości. Bliżej jest jej do szczerego i wrażliwego spojrzenia, często przez pryzmat doświadczeń i ze świadomością niuansów. Tą ostatnią cechują się np. ludzie dalekiego wschodu, w ich klasycznych formach tworzenia.
Myślę, że niektóre z moich dawnych zdjęć powstały przypadkiem w odpowiednich chwilach i to pewien szczęśliwy traf. Dziś bardziej świadomie wyczekuję pewne szczegóły, planuję porę zdjęcia, kierunek fotografowania, kadr, pogodę, nastrój. Widzę teraz, ile szczęścia było w trafieniu w dziesiątkę przy niektórych wypadach za miasto. Takie momenty, gdy „zbieramy szczękę z podłogi”, są wyjątkowe. Piękno, absolut, harmonia…
Zatem znasz już klucz, jaki kieruje mną w fotografowaniu natury. Nie będzie w nim manifestowania, bo poglądy ludzi są naturze obojętne. Nie będzie też kolekcjonowania gatunków zwierząt, ponieważ przestałem już dawno zbierać znaczki :). Portretować i katalogować nie ma sensu, bo jak mówił Wołkow – to wszystko zostało już zrobione. Samo posiadanie aparatu, czy teleobiektywu nie jest przesłanką, aby podążać śladem innych. To jedynie narzędzie twórcze. Jeśli zdjęcia mają być formą wypowiedzi, to każdy niech mówi coś od siebie. Szanuję czas jaki mi poświęcasz, dlatego nazwa strony określa bardziej „jak i kiedy”, zamiast „co”.
To tyle na dziś.
Zatem powstało to „miejsce”, dość osobiste.
Będzie ono stale wzbogacane o nowe prace, ale i starsze, z archiwów.
Mam nadzieję, że miłośnik Mazur, Pomorza, ale i przyrody w ogóle, znajdzie tu interesującą treść.
Będzie też trochę spraw od kuchni. Zapraszam do komentowania, pytania i rozmowy.
W nawiązaniu do opowiedzianej sytuacji – zdjęcie z widokiem na jezioro Śniardwy od strony Nowych Gut. Jest to dość średniej jakości skan z pozytywu (odbitki). Oryginał wykonany był na negatywie Fuji superia 200. Wypadałoby zeskanować to profesjonalnie, wprost z negatywu i powalczyć o półtony. Jednak i taka wglądówka oddaje urok analogowego procesu z jego przyjemnymi barwami. Zwłaszcza, że pokazuje cały proces analogowy, a skan z kliszy otworzyłby pokusę obróbki cyfrowej.
W samej kompozycji zawsze urzekała mnie przestrzeń i struktury na wodzie pokazujące miejsca powiewów, gradienty kolorów (czyli przejścia z jednej barwy do drugiej). Ujmują mnie także niezwykłe formacje chmur rozwijające się na tych kilometrach przestrzeni. …jakie dzielą nas od drugiego brzegu mazurskiego morza. Stare porzekadło mówiło – na Śniardwach nie widać drugiego brzegu. Często w przeszłości pytali mnie o to ludzie nie znający Mazur. A zatem widać, ale są takie dni i pogoda kiedy może się ziścić ta wizja ogromu i drugi brzeg zniknie z pola widzenia.