Serce Puszczy | Pewien obszar Puszczy Piskiej

W zasadzie miałem obejrzeć leśną sadzawkę w sercu Puszczy Piskiej, jak nazywam rejon pomiędzy jeziorami Nidzkim, Wiartel, Brzozolasek, do drogi Pisz-Ruciane Nida.

Chciałem sprawdzić ślady i zaplanować nocne podejście do ukrycia. Myśliwska wzwyżka obok zbiornika wodnego, wydawała się idealna dla planowanego kadru…

Ale może zacznę od początków.

Nurzając się w zieloności

Dawno temu, odnajdywałem ciekawe miejsca, przemierzając puszczę wzdłuż i wszerz rowerem szosowym.
Uwielbiałem te samotne podróże w upalne dni. Gorące powietrze wyciągało z człowieka wodę, a mijane tysiące drzew potęgowały wrażenie odosobnienia. Kolejne drogi i kilometry wchodziły w mięśnie nóg, a zapasy cukrów ubywały, z wolna zasilane kolarskimi kąskami z plecaka. Roztaczał się wszędobylski żywiczny zapach.
Czucie całym ciałem tej przestrzeni, zapachów, powiewów wiatru i uderzeń gorąca oraz dźwięki to najlepsze odczuwanie lasu. Ma się rozumieć obok jazdy konnej, poruszania na biegówkach, czy marszu. Maszerowanie jest jednak najmniej efektywne, jazda wierzchem czy użycie nart – okazjonalne, zaś dotarcie do punktu autem znieczula oddalając od tego wszystkiego. Przemierzanie przestrzeni o własnych siłach na rowerze to najbardziej wyważony środek, pomimo trudów.

Poniżej niezbyt wyraźna kopia skanów analogowych zdjęć z tamtego okresu.

Wieczory i popołudnia nad mapą | rozmowy z dziadkami i snucie planów

W rowerowych zmaganiach z terenem warto mieć jakiś z góry założony cel. Najpierw więc siadałem nad mapą i szukałem na niej czegoś więcej niż zielona płaszczyzna.
Oznacza ona tutaj często hektary lasu gospodarczego – monotonne połacie wypełnione milionami identycznych sosen, jak łany zbóż. Widok taki usypia, gdy jedziesz przez puszczę pociągiem, gapiąc się przez okno. Od czasu do czasu w tej otchłani czmychnie w głąb jakaś sarna, a obraz pustkowia wróci z powrotem do niezmąconego spokoju.
Wiele chwil spędzałem z dziadkami rozmawiając o przeszłości i różnych ciekawych miejscach, studiując ich wspomnienia. Zgromadziłem też stertę map wertując wszystkie księgarnie. Rozkładałem je w wolnych chwilach i godziłem zasłyszane opowiadania z własną ciekawością. Gdzie mnie jeszcze diabli nie widzieli…?
Szukałem zatem czegoś ciekawego – skomplikowania topografii – rowków, cieków wodnych, polanek, terenów podmokłych, punktów, do których warto się przedzierać, aby je obejrzeć i sfotografować.

Wspomnienie „serca puszczy”| zanim wylano „Zamordejkę”

Wracam pamięcią do czasów, na wiele lat przed położeniem tu drogi asfaltowej od Wiartla, ku Zamordejskiemu Rogowi i dalej na północ do Rucianego. Nitka potocznie zwana dziś „Zamordejką” była żużlówką. Równie wyschnięta jak inne leśne drogi. Nie dawała wytchnienia w trakcie przedzierania się przez łany lasu. Zgubiłem się raz w okolicy, po której teraz idę.

Błądząc w terenie próbowałem pogodzić słupki z numerami i poszczególne drogi z tym co na papierze. Przypadkiem wyjechałem na miejsce, gdzie widok gęstego lasu rozjaśniła polana, ze starą zbutwiałą amboną myśliwską.

Miejsce to było położone nieco niżej, utrzymywało więcej wilgoci, a przez to było wysoko porośnięte trawami, turzycami i gdzieniegdzie trzciną. W upalnym dniu jeleń brodził tam zanurzony w zieleni po połowę ciała. Zajadał spokojnie zielsko, nie widząc mnie…

Chwila tak urzekająca, że wbiła mi się w pamięć na lata i od dawien wracam w to „serce puszczy” o różnych porach dnia i roku. Odwiedzam królestwo jeleni, ich ostoję, matecznik. Jest tam kompleks polan,  jeziorek, sadzawek, rowków, rozlewiska i gęstniki. W sumie to chodzi o całe hektary, ale mam w nich też konkretne bardzo kameralne urokliwe zakątki.

Tamtego dnia, po wielu męczących przeprawach, zdecydowałem się w końcu najkrótszą drogą wydostać się na asfalt  i ruszyć do domu. Założyłem słuchawki, zmotywowany i znieczulony muzyką, zacząłem odwrót.

W pewnym momencie w odległości kilku metrów przeskoczył mi drogę potężny byk i pomknął w dal. Zahamowałem i przeleciałem przez kierownicę. Rower upadł na piach. Urwałem wtedy mocowanie klamki hamulcowej, ale w trybie awaryjnym dojechałem do domu.

Trzeba było zadzwonić do domu (na Pomorzu), wytłumaczyć domownikom, gdzie taka objemka (na szczęście) leży w piwnicy i czekać na przesyłkę. Gdzie by tam wtedy na Mazurach były kolarzówki w sklepie rowerowym, albo ten standard szerokości kierownicy itd. Kilka dni z głowy, ale co z tego, istniały wakacje i czas nie miał ceny złota. Rower działał jako tako do doraźnego przemieszczania, bez opcji kładzenia rąk na łapach hamulcowych.

0002-Puszcza-Piska-2002 5

Historia zatacza koło | patrol i podchód

Wróćmy do dnia dzisiejszego.

Szedłem do sadzawki i położonej obok niej wzwyżki myśliwskiej. Ważyłem każdy krok, bo to miejsce przyciąga zwierzynę i zawsze jest duże prawdopodobieństwo spotkania, nawet w środku dnia. Warto skradać się i być w pogotowiu, aby nie zniweczyć ewentualnej szansy.

W ostatnim momencie postanowiłem zajrzeć kilkadziesiąt metrów dalej, na sąsiadującą polankę. W myślach kotłowały mi się inne spotkania z jeleniami z tego miejsca. Wprawdzie to odległe wspomnienia, jednak miejsce przyciągało mnie jak magnes. Powolutku zbliżałem się z teleobiektywem przygotowanym do zdjęć.

Uzupełnię tylko, że nie sposób nosić dużego teleobiektywu w rękach, czy powieszonego na pasku na szyi. Można to porównać do wywijania teleskopem astronomicznym… Tak dużą masę trzeba podeprzeć solidnym statywem.

Ja noszę zestaw gotowy do zdjęć i okryty kamuflażem, ze statywem rozkraczonym na moim barku. Tą metodę zaadoptowałem od pewnego Amerykanina, ale o tym może innym razem. Podchodząc w ten sposób zwierzynę, wystarczy przyklęknąć spokojnie, a trójnóg staje na ziemi. Daje mi dodatkowo osłonę zlewając się ze strojem, podczas gdy składam się do wizjera. Wszystko jest gotowe w spokoju i ciszy, pomimo gabarytów i masy.

Zakradanie się z tym ciężarem, wymaga uwagi na ściółkę i rozłożone nogi statywu, aby o coś nie zawadzić. To jak stąpanie po lodzie w naprężeniu, a do tego udziela się adrenalina polowania. Słychać własne serce. Po czole płyną krople potu, a obok brzęczą komary.

Ostatnie metry | przedwieczorna aura, zakradanie

Już przez ostatni szpaler drzew widać było, jak z traw wystaje poroże.

Jest taki czas, taka chwila w mazurski ciepły wieczór, gdy wszystko zatrzymuje się i można poczuć, jak brzmi jeszcze ciepło mijającego dnia, a powietrze wypełniają zapachy nagrzanych roślin. Taki moment panował w tej chwili.

Leżący w trawach byk wydawał się napawać tą aurą, zanim schowa się słońce. Odpoczywał sobie spokojnie.

0002-Jelen-Puszcza-Piska-I 6

Stawiałem ostatnie kroki, aby minąć linię drzew i tuż za świerkiem opuścić statyw na ziemię. Przyciski zlokalizowałem już pod palcami.

Jeden dotyk spustu i ostrość ustawiona na porożu. Wydawało mi się żę cały las słyszał silnik autofokusa.

Byk ani drgnie.

Można powoli wypuścić powietrze z płuc. Wizjer zaparował.

Chce uspokoić rytm serca – oddycham półgębkiem w bok, aby wizjer nie parował.

Jesteśmy już obaj w trawie.

W zasadzie możemy już razem dzielić się tą aurą i chwilą. Mógłbym nie robić zdjęcia. Jest wspaniale! Jednak od tych strzałów nie umrze.

Padła krótka seria na poroże. Jest spokojny.

Sekundy mijają. Nic się nie dzieje.

Druga seria, jak z karabinu. Poroże powoli obraca się w moją stronę.

Dziś, wyświetlając zdjęcia na dużym monitorze, widzę pomiędzy trawami jego wzrok skierowany w moją stronę.

Po jakimś czasie byk leniwie uniósł się do góry, odwrócił w moją stronę, ale nie widział człowieka w kupie zielonych szmat mojego maskowania. Odcina się od nich jedynie czarne koło osłony przeciwsłonecznej obiektywu. Nic istotnego.

Powietrze stało, zapach również.

Byk podniósł się i stanął w pełnej krasie, patrzał kilka sekund w zapewne na to czarne koło i słuchał terkotu migawki.

Po chwili obrócił się i ruszył majestatycznie powolnym krokiem. Wszedł między młode świerki. Jak się po chwili okazało – położył się w nich.

Wycofałem się wtedy z polany i ruszyłem przyległą drogą leśną, aby dojść do jej większej odnogi – kolejnego miejsca spotkań. Równie powoli i spokojnie.

Po jakimś czasie mijałem miejsce gdzie wlazł ten byk. Wtem usłyszałem jak ruszył w stronę sadzawki, od której przyszedłem, a zanim jeszcze jeden byk. Obecności tego drugiego nie byłem nawet świadomy.

Piękny szesnastak.

Kolejnego dnia miałem okazję spotkać kilka takich nieopodal i być jeszcze bliżej nich…

Kolejny dzień w królestwie jeleni

Kolejnego dnia wizyt we wspomnianym miejscu, znów szedłem od auta pozostawionego przy asfalcie w stronę leśnego bajorka. Postanowiłem tym razem dołożyć do wycieczki inny rekonesans.

Zboczyłem z głównej drogi leśnej w jedną z odnóg nieco szybciej. Jeszcze zanim zbliżyłem się do wspomnianego wodopoju i polanek. To miejsce gdzie mają one swój początek w licznych gęstnikach i zagajnikach. Z wielu wizyt wiem, że tych ustroniach lubią ukrywać się byki w środku dnia.

Odnoga drogi wiodła przez zwykły drzewostan przechodząc w przerzedzenia. Znów kroczyłem ostrożnie jak po polu minowym. Panowała cisza, nie chciałem wzbudzić alarmu w miejscu gdzie nie mam osłony. Udało się, nikogo tu nie ma tym razem. Ruszyłem dalej w drzewostan.

Tu zaczęły się miejsca pozostawiane przez leśników w nieładzie. Masa zwalonych suchych gałęzi utrudniała przejście bez hałasu. Ciut dalej było zagęszczenie świerków a za nim niewielki prześwit porośnięty trawami. Na prawdę niewielka polanka, może kilkanaście metrów miejsca między świerkami. Zbliżałem się uważając na każdy krok.

Za gęstą ścianą choinek słychać było dźwięki zwierzyny, ale nie podobne do dzików, któ®e czując się bezpiecznie robią sporo zamieszania.

Były to jelenie. Krzątały się w trawach szeleszcząc, tupały, wydawały pojedyncze fuknięcia, chrapnięcia, od czasu do czasu stukając rogami.

Nic nie widziałem, mogłem domyślać się jedynie co się tam dzieje. Żadnej walki, popłochu, naturalne swobodne zachowania. W mojej wyobraźni upodabniało się to do dźwięków koni w stajni, lecz bez typowego rżenia i prychania.

Byłem zdumiony.

Aby oddać trudność podpatrywania jeleni poza rykowiskiem, warto wspomnieć, co mówi się o ich wzroku – podobno potrafią dostrzec przedmiot wielkości guzika z 600metrów…

Strój myśliwski jaki miałem na sobie blokuje zapach, ale zawsze gdzieś zostanie na oporządzeniu jakiś ślad zapachowy. Np. miejsce chwycone wcześniej spoconą dłonią. Myślę że brak powiewów w tym ciasnym zadrzewieniu i ściana świerków były moimi sprzymierzeńcami. Szedłem, uważając na każdy patyk, tak wolno, że kilkanaście metrów zajęło mi z 40 minut.

Dotarłem tak blisko, że od byków dzielił mnie wspomniany rząd świerków z gałęziami sięgającymi ziemi. Nie było przez to szansy na jakieś sensowne ujęcia. Okrążenie drzew byłoby zbyt ryzykowne, tymczasem słońce wędrowało już ku zachodowi. Miejsce spotkania miało zaraz pogrążyć się w cieniu.

Zdecydowałem się nie ryzykować hałasu i spłoszenia. Wolałem napawać się tą niebywałą chwilą.

Najlepszym trofeum był rekordowo bliski podchód. Stałem kilka metrów od byków zachowujących się zupełnie swobodnie. Nie wierzyłem w to co się dzieje.

W późniejszym momencie zwierzęta przesunęły się nieco w bok, pomiędzy gałęziami udało mi się je sfotografować. W zasadzie jedynie ujęcie samego poroża przypada mi do gustu. Jak widać nie zawsze warto walczyć na siłę o kadr. Lepiej przeżyć to mistyczne spotkanie z Hernem. 🙂

Rekonesans w okolicach serca puszczy był także z lotu ptaka

Rzut okiem z wysokości daje szansę zapoznać się lepiej z terenem. Widać doskonale zakamarki, można zajrzeć za ścianę lasu i przechytrzyć zwierzynę, która nie słyszy urządzenia pracującego na znacznej wysokości. Nie identyfikuje jego dźwięków z człowiekiem i zagrożeniem. Dystans bezpieczeństwa do jakiego zwierzyna dopuszcza intruza zmniejsza się wielokrotnie.

W tej migawce są jedynie krótkie oględziny ciekawego drzewa na środku polany. Poczyniłem jednak próby obserwacji które potwierdziły bezinwazyjność w kilku przypadkach. To jednak temat na kolejną opowieść.

5 / 100